Islandia dzień piąty: W Sudureyri fiordy jedzą nam z ręki (prawie)

Do Sudureyri dotarliśmy około 23.00. Ostatni odcinek drogi wiedzie przez tunel, który się rozwidla. „W tunelu skręć w lewo” nas zaskakuje. Właściciel naszego guesthausu czekał specjalnie na nas. Gdy tylko dopełniliśmy formalności, zostawił nam klucze i odjechał ze słowami: ” Na śniadanie częstujcie się wszystkim, co jest w lodówce. Jak będziecie jutro wyjeżdżać to zostawcie klucze w drzwiach. Mnie prawdopodobnie nie będzie”. Ot islandzkie zaufanie do ludzi. A zawartość kuchni i przede wszystkim lodówki miło nas zaskoczyła: wśród wędlin, serów itp znaleźliśmy również czerwony i czarny kawior. W sam raz na kolacjośniadanie Rano wybieramy się na „zwiedzanie naszej metropolii”.

W powietrzu unosi się delikatny zapach suszonych ryb. Jeszcze gdzieniegdzie można zauważyć suszące się dorsze.

Niemal wszystko w Sudureyri należy do jednej firmy: hotel, restauracja, sklep, zakład rybny. Wszystko to posługuje się jedną marką – Fischermann. W ramach atrakcji turystycznej można wypłynąć na całodzienny lub dwudniowy połów ryb z miejscowymi rybakami. W samym zaś mieście można pokarmić fiordy. No prawie fiordy. Na jednej z ulotek Fischermanna znajdujemy interesujące nas zdjęcie. Na pytanie gdzie znajdziemy owo miejsce usłyszeliśmy:

Idźcie drogą tak jak wjechaliście do miasta. Za ostatnim domem po prawej stronie będzie laguna. Mniej więcej w połowie jest duża rura w poprzek jezdni łącząca lagunę z fiordem. Przejdźcie jeszcze około 20 – 30 metrów zejdźcie i zastukajcie w skałę. Przypłyną. Tylko kupcie pokarm bo będą domagać się jedzenia.

Patrzymy po sobie czy aby na pewno nie robi z nas nikt wariata, ale kupujemy worek lekko mrożonych kalmarów za mniej więcej 12 złotych i idziemy we wskazanym kierunku. dochodzimy do wskazanego miejsca, stukamy w skałę, czekamy i.. nic. Czyżby miała się powtórzyć sytuacja jak ta z rejsem na wieloryby? Stukamy jeszcze raz. Po mniej więcej 30 sekundach podpływa pierwsza, druga ryba a po chwili ryb jest z dziesięć sztuk. Ponoć są to dorsze, ale w niczym nie przypominają mrożonej kostki z naszego sklepu. Nie pozostało nam nic innego, jak nakarmić je z ręki.

Nakarmiwszy fiordy opuszczamy Sudureyri i kierujemy się w kierunku kolejnej atrakcji w okolicy: przepięknej piaszczystej plaży. W tunelu skręcamy w prawo i jedziemy w kierunku skąd wczoraj przyjechaliśmy i przy następnym fiordzie znajdujemy ją. Jest bezchmurne niebo, słońce mocno świeci i tylko podmuchy wiatru i lodowata woda przypominają o tym, że jesteśmy prawie na kole podbiegunowym, na 66 równoleżniku.

Aż żal opuszczać takie miejsce, ale jedziemy dalej w końcu jeszcze dzisiaj powinniśmy dotrzeć do Akureyri. Po drodze napotykamy się na znak „Uwaga foki” i tuz za nim stolik z pudłem. W środku znajdujemy lornetki i książkę z wpisami pamiątkowymi. Można też kupić słoik dżemu za 1000 koron. Jak na Islandię przystało, nikt się tymi skarbami nie opiekuje i nic nie ginie. A foki faktycznie wygrzewają się na kamieniach jakieś 50 metrów od brzegu. Obok pasą się inne islandzkie modelki – owce.

Po opuszczeniu Fiordów Zachodnich krajobraz nagle stał się nudny i monotonny. Po dotychczasowych widokach czuliśmy się zawiedzeni, że nic nas nie powstrzymuje w dalszej jeździe. Wieczorem zatrzymujemy się w jedynej napotkanej przydrożnej knajpce na obrzeżach Blonduosi. Jest niemal 22 i jesteśmy jednymi z ostatnich klientów. Zamawiamy trzy porcje ryby dnia po 3090 koron (około 80 złotych). W cenie dostajemy również bar sałatkowy oraz zupę krem dyniowo-marchewkową. Na pytanie o rodzaj ryby dnia, kelnerka odpowiada iż jest to „si oł di”. Domyślamy się, że może być to dorsz, ale pewni nie jesteśmy i patrzymy pytająco na siebie. Widząc nasze miny kelnerka spytała skąd jesteśmy i w jakim języku mówimy. Po chwili przyniosła kartkę z odręcznie napisaną islandzką nazwą ryby oraz tłumaczeniem na polski: dorsz. Po chwili przychodzi powtórnie z informacją, że niestety dorsza nie ma, ale w ofercie mają takie ryby. I tu pokazuje nam karteczkę z odręcznie napisanymi islandzkimi nazwami ryb i ich tłumaczeniem na polski. Bardzo nas to zaskoczyło, że chciało jej się tłumaczyć (zapewne na Google Translate) specjalnie dla nas nazwy ryb. Do wyboru mieliśmy plamiaka, żabnicę, łososia, pstrąga. I znów byliśmy zbyt głodni, żeby zrobić zdjęcia, więc użyjcie wyobraźni

Do naszego hostelu w Akureyri docieramy dokładnie o północy.

6 comments

Dodaj komentarz

  1. Kinga Bielejec · czerwiec 17, 2012

    Piękne zdjęcia! Islandia jest na mojej liście „must be, must see”. Tylko ceny mnie trochę przerażają. A w zeszłym roku też byłam prawie na kole biegunowym w Mo i Rana w Norwegii 🙂 Pozdrawiam z Indonezji!

    • Pawel · czerwiec 17, 2012

      Islandia tania nie jest, ale bez przesady. Na pewno taniej niż w Norwegii, ale nie tak tania jak Indonezja. 😉 Aby wyszło tanio, trzeba jechać w grupie, najlepiej 4-5 osobowej.

  2. simonviajero · czerwiec 17, 2012

    Natura jest fascynująca, a Islandia, z tego co czytam, naturą stoi. Koniecznie muszę tam zajrzeć 😉

  3. zlotaproporcja.pl · czerwiec 17, 2012

    Kilka lat temu po drodze na południe Europy zajechaliśmy ze znajomymi do Wiednia. Wynajęliśmy malutki apartament, jesteśmy pod drzwiami, dzwonimy domofonem, drzwi się otwierają, dzwonimy dzwonkiem do drzwi, po chwili odgłos jak przy domofonie, naciskamy klamkę, drzwi się otwierają, ale nie ma nikogo. Dzwonimy do właściciela, a on nam mówi, że klucze są na paterze na stole, a jak będziemy wyjeżdżali, to mamy zostawić tam pieniądze. To się nazywa zaufanie do ludzi 🙂

  4. Globe Explorer by Demdi Mars · czerwiec 17, 2012

    Jak fantastycznie się złożyło, że tutaj trafiłam! Za kilka miesięcy, na majówkę, lecę na tydzień na Islandię! Super! Mam tutaj skarbnicę wiedzy! 🙂 Zatem wracam do archiwum i szukam samego początku wyprawy na Islandię!

  5. Hanna · czerwiec 17, 2012

    Uwielbiam islandzkie i ogólnie tundrowe klimaty! Islandia mnie ciągnie już od jakiegoś czasu i mam nadzieję, że wkrótce uda się ją odwiedzić. Pozdrawiam!