Dzień drugi i trzeci: Gruzińska Droga Wojenna, Cminda Sameba

Krótko po godzinie 6.00 budzi nas SMS od Wioli i Borysa. Kontakt z nimi nawiązaliśmy poprzez forum,  tak jak my także mieli w planie akurat tego dnia jechać do Kazbegi. Po porannym ogarnięciu się,  w szóstkę ruszamy w stronę stacji metra przy Placu Wolności, żeby przejechać do dworca Didube. Do stacji metra nie doszliśmy. Na samym placu zaczepił nas Michaił, taksówkarz. Po kilku minutach negocjacji cenowych ustaliliśmy, że przejazd do Kazbegi będzie nas kosztował 150 lari za 6 osób. Drożej, niż by wyniosła nas marszrutka, ale raz – że będziemy jechać znacznie wygodniej, a dwa – że po drodze możemy zatrzymywać się na zdjęcia lub coś do zjedzenia.

DSC08437_mini

DSC08434_mini

DSC08438_mini

Ruszamy Gruzińską Drogą Wojenną, jedyną drogą, którą można przejechać z Gruzji do Rosji. Pierwszy krótki przystanek mamy przy jeziorze Żinwalskim, kolejny przy twierdzy Ananuri.  Dalej jedziemy właściwie niemal wzdłuż granicy pomiędzy Gruzją a Osetią Południową, w której stacjonują wojska rosyjskie. Im dalej na północ i bliżej granicy rosyjskiej, tym bardziej widać, że jest to jedyna droga łącząca te kraje. Mnóstwo samochodów, zarówno osobowych jak i TIRów, na rosyjskich, armeńskich, azerskich czy kazachskich rejestracjach. Widać też opuszczone osetyjskie domy. Ich właściciele uciekli z terenów Gruzji do Rosji podczas ostatniego konfliktu. W Gudauri, gruzińskim centrum sportów zimowych, robimy sobie przerwę na obiad. Jest poza sezonem, więc czynna jest tylko jedna restauracja, która nie zachwyca jedzeniem. Dojeżdżamy do najwyższego punktu GDW – 2395 m npm. Na nawierzchni widać zniszczenia, wynikające zarówno z dużego natężenia ruchu, jak i klimatu. Pojawiają się dziury, czasem o głębokości 40-50 cm i szerokie na pół jezdni. Jedziemy z prędkością 10-15 km/h.Po drodze zatrzymujemy się przy źródełku siarkowym oraz punkcie widokowym przy platformie, wybudowanej jeszcze za czasów ZSRR,  przedstawiającej historię narodów gruzińskiego i rosyjskiego.
DSC08446_mini

DSC08447_mini

DSC08450_mini

DSC08453_mini

DSC08454_mini

DSC08462_mini

DSC08470_mini

DSC08455_mini

DSC08466_mini

DSC08456_mini

DSC08472_mini

DSC08475_mini

IMG_8679_mini
Do Stepancminda (nowa nazwa Kazbegi) dojeżdżamy koło 14. Misza, nasz taksówkarz, dzwoni po swojego znajomego (swoja drogą w Gruzji chyba każdy ma jakiegoś znajomego, siostrę, brata, który może zaoferować noclegi, transport itp.), a on już na miejscu oferuje nam noclegi po 20 lari od osoby. Pod dom gospodarza podjeżdża „winobus”: Ford Transit, z którego można kupić wino lub czaczę. Gdy sprzedający tylko usłyszał, że jesteśmy z Polski padło hasło: „Poljaki paprubuj!” 🙂 Dostaliśmy po szklaneczce wina i niemal drugie tyle czaczy do „spróbowania 😉 Ceny? Hmm 6 lari za litr czaczy i 2 lari za litr wina. Wino lub czacza rozlewana jest do własnych butelek zwykłym wężem PCV 😉

Ponieważ jest już dosyć późno, a spacer do cerkwi Tsminda Sameba zająłby kilka godzin( ok. trzech godzin w jedną stronę), decydujemy się na skorzystanie ze środka transportu naszego gospodarza. Wjeżdżamy wąską i dosyć stromą drogą prawie jednokierunkową na polanę poniżej kościoła. Góry dookoła zapierają dech w piersi. Mamy sporo szczęścia, bo Kazbek widać w całej okazałości, bez najmniejszej chmurki. Podchodzimy do świątyni. Żeby wejść do środka, kobiety muszą nakryć głowę i ubrać spódnicę (jeżeli nie mają własnej, można wypożyczyć).

W drodze powrotnej wysiadamy przed knajpką, żeby zjeść obiad. Chcemy urządzić sobie prawdziwą gruzińską ucztę, czyli zamówić dużo różnych dań. Niestety, okazuje się, że ponieważ jest prawosławny Wielki Czwartek, panie kucharki udają się zaraz do cerkwi i mogą nam podać tylko to, co jest już gotowe. Nie jesteśmy tym zachwyceni, ale ucztująca przy sąsiednim stole grupa osób, słysząc, że mamy problem z zamówieniem, zaprasza nas do swojego stołu 🙂 Korzystamy z zaproszenia. Okazuje się, że towarzystwo jest międzynarodowe – gruzińsko-ukraińsko-rosyjskie, a stół zastawiony prawdziwie po gruzińsku, czyli piętrowo 🙂 Dostajemy nasze dania, czyli ostri, chaczapuri, sery, szaszłyki i wino, gruziński tamada wygłasza toast, ale wkrótce potem cała grupa rusza w drogę powrotną do Tbilisi. My pozostajemy przy stole 🙂 Po chwili do knajpki wchodzi para: Radek i Małgosia – z nimi jeszcze spotkamy się kilkukrotnie. Po sutej kolacji umawiamy się z Radkiem i Małgosią wieczorem na wino i czaczę.

Wieczorem idziemy do miejscowego skwerku/parku i w sporej grupce spożywamy gruzińskie dobra: sery, wino, czacze. W międzyczasie jakieś 20 m od nas zatrzymuje się policja i nas „pilnuje”. W drodze powrotnej, dzięki Radkowi, poznajemy miejscowego taksówkarza Wasilija. Wasilij podał nam namiary na noclegi w Sighnaghi (ponoć u swojej siostry).

Następnego dnia rano, podczas śniadania, decydujemy się na spacer w kierunku granicy rosyjskiej nad dwa wodospady. Do granicy mamy jakieś 15 km, wodospady są mniej więcej w połowie drogi.

Do samego wodospadu nie docieramy, jednak ze słów mijanych ludzi chyba nie mamy czego żałować. Wylegujemy się w kaukaskim słońcu na trawie i wcale nie mamy ochoty wracać. Gdy już się decydujemy na powrót, okazuje się, że musimy się pospieszyć, jeśli chcemy zdążyć na przedostatnią marszrutkę o 15:30 (ostatnia odjeżdża o 17:30). Próbujemy łapać stopa. Trzeci przejeżdżający samochód się zatrzymuje. To Łada Niwa na rosyjskich numerach z „kogutem” TAXI na dachu i Wasilijem w środku. Jako że nie chcemy płacić za powrót, próbujemy mu wytłumaczyć, żeby jechał dalej, ale Wasilij jest nieustępliwy: zabiera trójkę z nas za darmo do miasta. Prowadzi szybko, ale pewnie, nazywając siebie Wasilij „Kubica” 😉 Tuż przed miasteczkiem wręcza mi 40 lari. Mam mu je dać jak już wysiądziemy na parkingu, tak aby jego koledzy widzieli. Po przyjeździe idę (Paweł) do knajpki po jakiś prowiant na drogę a dziewczyny (Ania i Wiola) czekają na resztę grupy. W międzyczasie wynikła nieprzyjemna sytuacja. Borys, Jahu i Rafał chwilę po nas złapali na stopa busa z Armenii. We wnętrzu samochodu czekała na nich prawdziwa ormiańska uczta: chleb, sałatki, mięsa z grila i oczywiście wódka 😉 Ormianie chcieli nas zawieźć do Tbilisi, ale jak tylko zatrzymali się przy postoju marszrutek i zaczęli do nas wołać, żebyśmy wsiedli do busa, zaczęła się awantura. Aby nie dopuścić do rękoczynów i wybuchu kolejnego konfliktu kaukaskiego 😉 żegnamy się z Ormianami, życząc im szerokiej drogi i czekamy, aż marszrutka się zapełni. Widać żądza pieniądza i wzajemne niesnaski są mocniejsze niż gruzińska gościnność. Do Tbilisi docieramy koło 19.

8 comments

Dodaj komentarz

  1. Abata · maj 4, 2013

    Zdjęcia powalają na kolana.Jakim aparatem robione jeżeli można zapytać ?

    • Paweł · maj 4, 2013

      Większość Sony NEX5, część Canonem 500d

      • Abata · maj 4, 2013

        Jeszcze z jakim obiektywem ten nex 5 plisss 🙂

        • Paweł · maj 4, 2013

          kitowym SEL18-55

  2. Aster · maj 4, 2013

    Dzięki Twojej relacji moja krótka wycieczka do Gruzji była dużo łatwiejsza.

    Jeśli chodzi o relacje gruzińsko-armeńskie to kierowca naszej marszrutki do Kazbegi zatrzymał się na poboczu specjalnie aby opieprzyć Ormian zostawiających przy drodze skórki z pomarańczy. Sami Gruzini też okropnie śmiecą i każde pobocze drogi to jeden wielki śmietnik ale bardzo się nie lubią z sąsiadami z południa: „Ormian durak” jak powiedział nasz kierowca – „niech u siebie tak śmieci”.

    Swoją drogą cały czas czekałem na tą bardzo złą drogę którą jechaliście tak wolno (10-15 km/h). I nie doczekałem się! Teraz wszędzie leży nowy asfalt. Jedynie 1-2 km przed terminalem granicznym (granica GE-RUS) gdzie na chwilę pojechaliśmy jest objazd i wszystko rozkopane – to z powodu budowy hydroelektrowni. Choć oczywiście sam koloryt tej podróży był taki jak u Was – stada owiec, osiołki, pasterze z kosturami czy na koniach i krowy, konie, psy wchodzące na drogę.

    Najwyższe miejsce na GDW to Przełęcz Krzyżowa 2395 m.n.p.m. – skąd u Ciebie info o „najwyższym punkcie GDW – 2879 m npm.”?

    • Paweł · maj 4, 2013

      Cieszymy się, że nasza relacja choć trochę Ci pomogła. Wysokość spisywałem z pomnika kamiennego. Niestety zdjęcie mam na drugim kompie i nie mamy jak sprawdzić, ale jak się patrzę po zdjęciach w Googlu to zadaję sobie to samo pytanie. 😉

    • abata · maj 4, 2013

      My byliśmy w drugiej połowie sierpnia i też jechaliśmy 15-20 km /h może dlatego że padał deszcz co zdarza się tutaj często i wciąż trwały roboty drogowe a błoto i tworzące się na drodze strumyki bardzo spowalniały ruch , inna rzecz że byliśmy na motorach i co było dodatkowym utrudnieniem. Ale to i tak nic w porównaniu z 45 km odcinkiem z Usghuli do Mestii po nocnej ulewie .

  3. Celina · maj 4, 2013

    Wasilij jest znany wielu turystom. My nocowaliśmy u niego w czerwcu 2013 r. Ma on kilka pokoi dla turystó i organizuje wycieczki w okolice Kazbegi. Do Tbilisi wracaliśmy z jego wujkiem- taksówkarzem. Wasilija nazywaliśmy ojcem gruzińskiej mafii turystycznej. Jest to bardzo energiczny starszy pan. Nasze przygody w Gruzji na blogu piotr-i-celina.blogspot.com